Pusta noc - страница 6

стр.

– Proszę się nie obwiniać. – Magda położyła rękę na jego pomarszczonej dłoni. – Feliks wiedział, co robi, co ryzykuje. To nie pana wina. A nie wybaczyłby sobie, gdyby i panu coś się stało.

Piotr bez przekonania pokiwał głową, a potem opowiedział dziewczynie o wydarzeniach z ostatniej nocy.

– Nie ustalałem z nim kwoty, ale myślę, że tyle wystarczy – powiedział i podał Magdzie kopertę.

Dziewczyna skinęła głową, nie zaglądając do środka. Każdy płacił wujkowi za pomoc tyle, ile miał.

– To wszystko, co znalazłem w jego kieszeniach. – Piotr położył na stole długi gwóźdź, kluczyki od samochodu, scyzoryk oraz mały kamyk.

– Dziękuję. – Magda schowała rzeczy do torby. – A sznur? Na pewno miał na ręku zawinięty sznur.

– Sznur? – zdziwił się Piotr. – Chyba tak, ale nie pomyślałem…

– Och, szkoda.

– Jak chcesz, możemy…

– Nie, nie ma problemu. Nie będziemy rozkopywać grobu. Niech tamten biedny człowiek ma wreszcie spokój. Feliks jakoś będzie musiał to przeżyć.

– Myślisz, że kiedy on…?

– Różnie to bywa. Czasem tydzień, czasem dwa-trzy miesiące.

Magda zerknęła za okno. Znowu mżyło.

– Powinnam się już zbierać. – Wstała z fotela. – Dziękuję za herbatę.

– To ja dziękuję za wszelką pomoc.

Piotr odprowadził ją pod sam samochód, a potem patrzył, jak odjeżdża.

– Dobre dziecko – powiedział cicho do siebie, wracając do stróżówki.

Był pełen podziwu, jak dziewczyna radziła sobie z tym wszystkim. Znacznie lepiej, niż on sam. Ale przecież ona od urodzenia wychowywała się w rodzinie Feliksa. Nigdy nie musiała się z niczym ukrywać, a gdy jako małe dziecko zobaczyła przerażającą zjawę, rodzice na pewno ją rozumieli, a nie bili za to, że wymyśla bajki.

¢

Magda wróciła do domu tylko na chwilę, żeby uspokoić rodziców, że wszystko jest w porządku. I choć nie była głodna, zjadła kolację, a potem pojechała do domu wujka.

Było już ciemno, więc zapaliła wszystkie lampy – była to rzecz niespotykana w tym domostwie, ale drażniły ją cienie powstające w kątach, gdy używała tylko świeczek. Potem zabrała się do sprzątania.

– Jak można aż tak zapuścić dom? – mamrotała podczas pracy.

Szorowanie podłóg, wycieranie kurzy, odkurzanie ścian i dywanów było dla niej najlepszym sposobem, aby się uspokoić i wyciszyć. Pozwalało oderwać myśli od niecierpliwego oczekiwania na powrót wujka.

Feliks bowiem nie był zwykłym człowiekiem. Był żniwiarzem.

Magda od urodzenia należała do grona tych nielicznych osób, które widzą i słyszą więcej. Wiedziała, że ludowe wierzenia to nie tylko bajki do straszenia dzieci, ani próba racjonalizacji skomplikowanego świata.

Demony istniały. O tym Magda przekonała się już w kołysce. Niektóre pochodziły z pradawnych czasów, inne miały chrześcijański rodowód, ale wszystkie były prawdziwe. Zmory gnębiły ludzi w nocy, wysysając ze śpiących krew, upiory powstawały ze swych mogił, aby zabijać, wisielce nawiedzały miejsca, w których zostały pochowane, a widy włóczyły się po świecie, nie mogąc zaznać spokoju.

Ktoś musiał chronić przed nimi żywych. Zabijać, bądź odsyłać te stwory do Nawii, świata umarłych, gdzie było ich miejsce. Tym właśnie zajmowali się żniwiarze. Nikt tak naprawdę nie wiedział, skąd się wzięli. Czy stworzył ich Bóg, wiara ludzi, a może należeli do tego samego świata, co istoty, które wypędzali? Kiedyś byli zwykłymi ludźmi, których dusze po śmierci nie odeszły w zaświaty, ale też nie błąkały się po świecie niczym duchy. Miały za to rzadką zdolność zamieszkiwania w cudzych ciałach. Nie opętywali żywych, ale wchodzili w ciała osób niedawno zmarłych, ożywiali je, przejmowali nad nimi kontrolę, kiedy ich prawowity właściciel już odszedł. Każdy żniwiarz był szybszy i silniejszy niż zwykły człowiek, miał bardziej wyczulone zmysły i przede wszystkim potrafił wyczuć oraz ujrzeć nawich.

¢

Mijał tydzień za tygodniem, a Magda wciąż czekała na powrót Feliksa. Bezskutecznie. Po święcie zmarłych uznała, że dom wujka niszczeje, gdy nikt w nim nie mieszka i dlatego – ku niezadowoleniu rodziców – oświadczyła, że pod nieobecność Feliksa ktoś musi się tam wprowadzić i tą osobą musi być ona.

Niestety mieszkanie samej w wielkim domu nie było aż tak wspaniałe, jak sobie to wyobrażała. Co któryś ranek wstawała zmarznięta, bo ogień w piecu za szybko wygasł, a raz, kiedy poszła do pracy, nie domknęła pokrywy zasobnika na węgiel i na cały parter opadł czarny pył, przykrywając wszystko cienką, ale trudną do sprzątnięcia warstwą. Sama sobie gotowała i bardzo szybko zatęskniła za kuchnią mamy, a kiedy zapowietrzyły się jej kaloryfery, musiała dzwonić po pomoc do ojca.